Ostatnia nadzieja sekty Jakośtobędzie dzisiaj została rozwiana zefirkiem Millera. Co prawda sekciarze z góry zapowiadali, że raport „na pewno” będzie nierzetelny, fałszywy, podtrzymujący „ruską wersję” etc., niemniej w głębi gorejących serc tliło się oczekiwanie „A może…?!” To tak, jak z kibicami polskiej reprezentacji futbolowej – za każdym optymistycznie zakładają, że być może wreszcie uda się wygrać.
Niektórzy sekciarze mimo wszystko wydali kilka oddechów ulgi (jakby, wbrew własnym oświadczeniom, spodziewali się jednak czegoś innego): załoga nie lądowała, nacisków nie było, a szympansy podawały nieprecyzyjne odczyty. Tak, załoga nie lądowała, a mimo to znalazła się pod poziomem płyty lotniska. Małpiszony nawaliły, jednak co najwyżej można ich obciążyć współodpowiedzialnością za brak nawiązania współpracy. No i jeśli wlepia się wzrok w niewłaściwy wysokościomierz, to się prosi o CFIT.
Główną przyczyna wypadków CFIT jest błąd pilota. Nie, nie cytuję teraz „:ruskiej wersji”, lecz informacje ze strony „Bezpieczne latanie” koncernu Boeing. Wygląda na to, że w zaistniałej sytuacji sekciarze muszą dokonać wyboru: albo zgodzą się wreszcie, że wśród winnych są i piloci, albo odlecą w wypełniony helem ósmy wymiar zawieszony 15 metrów nad poziomem Wszechświata. Albo zaczną przyjmować do wiadomości fakty, albo nadal będą z obłędem w oczach przeliczać szybkość, wysokość i twardość drzew zasadzonych pod Smoleńskiem przez towarzysza Józefa Stalina. Szybkość, wysokość i twardość wzięte naturalnie ze „sfałszowanego” raportu MAK i jego z lekka podretuszowanej kopii w postaci raportu Millera.
Oczywiście nie zawinił jedynie pilot. Zawiniło parę innych osób, zawiodła technika, do wszystkiego doszły fatalne warunki atmosferyczne. Od 10/4 powtarzałem wszystkim zainteresowanym, że wypadek lotniczy to suma wielu obojętnych zdarzeń i przypadków, więc o sprawczej „winie” nie sposób mówić. Owszem, przydałoby się (najwyższy już czas) pogonić ministra wojny oraz podziękować generałowi Tupecikowi, obsztorcować ich przełożonych (czyli kolejne reżimy, Tuska, Kaczyńskiego itd.), czemu nie. Urzędasów trzeba trzymać krótko.
Niemniej chodzi mi o coś innego.
W bodajże ostatnim „Dużym Formacie” (dodatku łikendowym do wiadomo czego) pojawił się, chyba przez przeoczenie red. Łuczywo, wywiad z panią metodolog nauk historycznych, panią profesor Ewą Domańską. Rozmowę przeprowadzał jeden z mniej rozgarniętych funkcjonariuszy GW, Leszczyński Adam. Pani Domańska życzliwie wyjaśniła Leszczyńskiemu Adamowi:
Wiedza historyczna nie jest wiedzą, która mówi jednoznacznie: «Tu jest prawda, tu jest fałsz».
Pani Profesor tłumaczy taki stan rzeczy różnorodnością historycznych źródeł, które mogą być przecież bardzo różnie interpretowane. Końcowy wynik badań zaprezentowany w naukowej pracy przez jednego historyka może być diametralnie inny od wniosków innego badacza, który pracował na tych samych źródłach. Pani Domańska wspomina również o „modzie” na uprawianie historii politycznej. Jej zdaniem jest to
humanistyka rewindykacyjna, która nie poszukuje prawdy, lecz sprawiedliwości. Jest upolityczniona – jawnie.
Gorąco namawiam wszystkich członków sekty Jakośtobędzie do przeczytania tego naprawdę ciekawego wywiadu. Odrobina metodologii i przyzwoitości nikomu w badaniach nie zaszkodziła. Może wówczas przestaniecie każdą okoliczność, która Wam się nie podoba nazywać „kłamstwem/matactwem/fałszerstwem”.
To nie te kategorie.