Przykre to chwile, niemniej trzeba powiedzieć kilka twardych słów.
Po pierwsze.
Nie ostygło jeszcze pogorzelisko w Smoleńsku, kiedy rozjazgotały się wściekle rusofobiczne hieny. Choć Rosjanie ogólnie, a Putin i Miedwiediew szczególnie nie dali żadnego pretekstu do gniewnych komentarzy, antyrosyjskie hieny zaniosły się patologicznym chichotem. Wczoraj już dowiedziałem się od jakiejś gadającej głowy, że Putin gra. Udaje współczucie, parodiuje Tuska, a pod nieruchomą maską twarzy zanosi się rozkoszną euforią. Oczywiście – gdyby Putin nie grał, to wówczas hieny rechotałyby z równym potępieniem…
Żałobę ogłosiła Rosja, Litwa, Gruzja, UE, a nawet egzotyczna Brazylia (swoją drogą – ktoś wie, dlaczego?). Rosja żałobą gra, zaśmiewają się hieny. Czy jednak ta rzekoma gra nie robi lepszego wrażenia od zachowania innego naszego sąsiada, Ukrainy? Ukrainy, której nie skąpiła Polska pomocy w trudnych chwilach, Ukraina, której jesteśmy kimś w rodzaju honorowego przedstawiciela w UE, Ukraina, z którą organizujemy futbolowe mistrzostwa Europy? Jej szczerość polegająca na upartym milczeniu i braku odruchu solidarności zali lepsza jest od ruskiej gry?
Antyrosyjskie hieny dały popis nie tylko podłości i krótkowzroczności. To bardzo wyraźny znak nowotworowej choroby charakteru, przejawiającej się obłąkaną zawziętością i doszukiwaniu się łajdactwa tam, gdzie go nie ma.
Po drugie.
Nieuchronnie czeka nas szukanie odpowiedzi na pytanie „Kto zawinił?”. Zawiniła niemal na pewno załoga polskiego samolotu, jednakże przyczyn tego erroru należy szukać chyba głębiej. Głębiej i dalej.
Pamiętamy okoliczności towarzyszące lotowi prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji i jego wysoce niestosowną scysję z dowódcą samolotu. Kapitan tupolewa wówczas postawił na swoim, zresztą zgodnie z prawem (na pokładzie samolotu dowodzi jego kapitan, a nie inna osoba, nawet jeśli jest zwierzchnikiem sił zbrojnych). Postawił na swoim, niemniej padł później ofiarą wstrętnych ataków ze strony lotniczych ignorantów, zarzucających mu tchórzostwo. Dla tamtych kamikaze ważniejsza była doraźna polityka od lotniczych procedur.
Nie twierdzę, że wczoraj doszło do powtórki. Nie musiało. Prezydent Kaczyński prawdopodobnie nawet nie musiał wszczynać kłótni z załogą, wystarczyło jego jasno zademonstrowane pragnienie lądowania tu i teraz wbrew zdrowemu rozsądkowi. Załoga, pamiętając o losie swoich poprzedników, być może postanowiła nie okazywać tchórzostwa i lądować na siłę. O takiej motywacji pilotów świadczy moim zdaniem czterokrotna próba lądowania. Doświadczony pilot, mający w dodatku w uszach kategoryczne informacje z wieży kontrolnej, po drugim nieudanym razie rezygnuje i leci na lotnisko, które w i d a ć. Dziwaczne manewry prezydenckiego tupolewa zmuszają do szukania odpowiedzialnych za ten upór na pokładzie samolotu, w salonce położonej tuż za kabiną załogi.
Być może się mylę, zapis z czarnych skrzynek być może nie potwierdzi tych spekulacji, które osoby przesadnie wrażliwe mogą uznać za insynuacje. Jednak jestem przekonany, że gruzińska zadra tkwiła w podświadomości pilotów.
Po trzecie.
Dzisiaj Katyń i związana z nim przypadkowa symbolika stała się znana całemu światu. Można smoleńską katastrofę potraktować jako ostatnie poświęcenie Pana Prezydenta, jako ofiarę złożoną na ołtarzu dochodzenia do sprawiedliwości ludzi zamordowanych 70 lat temu i rozmyślnie zapominanych przez pół wieku.
Po czwarte.
RIP.